mesko mesko
356
BLOG

Dębicki kirkut

mesko mesko Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

„W maju 1981 roku moi rodzice otrzymali nowe mieszkanie w bloku wybudowanym obok cmentarza
żydowskiego na Cmentarnej w Dębicy. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że kolejne cywilizacje budują
się na sobie warstwami. Miałem wgląd w życie podwójnie zabite – kamieniem nagrobnym i profanacją tego
kamienia. Przerażający widok z okna zmuszał do studiów nad kulturą Żydów polskich”.

Te słowa Ireneusza Sochy muzyka, tłumacza, wydawcy jednego z pierwszych w Polsce artzinów głęboko zapadły w moją pamięć. Zwłaszcza zwrot o cywilizacjach budujących na sobie warstwami. Bo też i ten kirkut był doskonałą ilustracją warstw dwóch cywilizacji.

Byłem małym chłopcem ,kiedy powstało osiedle Cmentarna. Kilka bloków wzdłuż drogi prowadzącej do starego i nowego cmentarza komunalnego w moim mieście. A w zasadzie stary cmentarz, nowy, a pomiędzy nimi bloki i zlokalizowany przy nich kirkut. Bardzo długo nie wiedziałem nawet, że to żydowski cmentarz. Przechodząc tamtędy co roku, w okolicach 1 listopada oraz bywając tam u znajomych moich rodziców kilka razy w roku, macewy zlokalizowane w odległości kilku metrów od wyjścia z klatki schodowej bloku brałem za kamienie, które nie wiadomo dlaczego ktoś tam właśnie wsadził w ziemię. Teren był nieogrodzony zatem dzieciaki grały w piłĸę pomiędzy kamiennymi płytami, a żule piły piwo lub mocniejsze trunki siedząc na kamiennych tablicach informujących np., że:


\ Tu pochowany
\ mąż cnotliwy
\ i prawy, szanowny pan, pan
\ Avraham, syn szanownego pana, pana
\ Jehudy Lejba. Odszedł
\ w przeddzień Świętej Soboty, 25 nisan roku
\ 584 wedle krótkiego rachunku. Niech będzie dusza jego zawiązana w
woreczku żywych.

jak na nagrobku z 23.04.1824 roku. Dopiero będąc już dojrzałym chłopakiem dowiedziałem się czym są te kamienie, tworzące nierozerwalny pejzaż z blokowiskiem. I powoli zacząłem sobie uświadamiać to, co Ireneusz Socha wyartykułował kilkanaście lat wcześniej. Dotarło do mnie bowiem, że ten kirkut, a w zasadzie sposób jego potraktowania przez władze i lokalną społeczność jest barbarzyństwem. I to podwójnym. Pierwsze ponieważ jest to cmentarz, więc miejsce z definicji święte. Toteż urządzanie popijaw przez miejscowych lumpów, beztroskie zabawy dzieci i ogólny brak szacunku, może nawet cienia refleksji czym jest to miejsce było profanacją. Drugie, ponieważ te kamienne macewy mają swoją wartość historyczną. Istnieje nawet trzeci aspekt, gdyż ten kirkut ma też swoją wartość kulturową. Na szczęście teren w końcu został ogrodzony, co zapobiegło jego dalszej dewastacji i profanacji. Dziś jest świadectem obecności w moim mieście społeczności o bogatej historii, obyczajowości. Świadectwem kultury, która była obecna w moim rodzinnym mieście, ale także w wielu innych miastach mojej Ojczyzny.

Ma racje Ireneusz Socha mówiąc, że kolejne cywilizacje budują na sobie warstwami. Zamiast budować nową cywilizacje w poszanowaniu tej, która odchodzi, ludzie budują swoje nowe życie na gruzach tego co już było. Ten bład mści się zawsze okrutnie, ale to temat na inną notkę. Tym tekstem chciałem dla Państwa Czytelników ocalić od zapomnienia to, co kiedyś było a dziś jest tylko wspomnieniem. Jeśli starczy czasu kiedyś chciałbym opisać Synagogę, która po dziś dzień jest obiektem handlowym, oraz opisać Państwu historię dwóch budynków sąsiadujących ze sobą w odległości ok. 20metrów. W jednym z nich mieściła się siedziba Gestapo, a w drugiej dzielna Rodzina ukrywała 14 Żydów.

Jako post scriptum przytaczam tekst Ireneusza Sochy chyba lat 80-tych zatytułowany "czas w miejscu zatrzymany". Polecam chwilę pośłięcić by przeczytać tekst do końca bo warto.

Ireneusz Socha
CZAS W MIEJSCU ZATRZYMANY
Wstałem około ósmej rano. Najpierw, jak zwykle, wyjrzałem przez okno
wychodzące na kirkut. Szok. Stoi chasyd, typowy, z rudą brodą, kapeluszem,
pejsami. Czarny płaszcz do łydek, czarne spodnie, czarne buty. Modli się. Zapala
świeczki wotywne - cztery lub pięć - krótkie, smukłe, białe. Z kartki identyfikuje
nagrobek rodzinny. Wyciąga malutki modlitewnik i zmawia kadysz. Kołysze się.
Odgarnia ziemię rękami, by odczytać napis. Nagrobek jest zasypany częściowo
ziemią i zarosły trawą. Nikt nie doszukiwał się jego treści od wielu lat. Na chasyda
czeka taksówka. Wychodzę czym prędzej, by wykorzystać szansę.
Czekam długo łażąc po okolicy, by ani na chwilę nie stracić go z oczu.
Ukradkowo obrzuca spojrzeniem ludzi przechodzących chodnikiem zaledwie kilka
metrów od niego. Jest duży ruch poranny: rodzice - do pracy, na zakupy, a dzieci -
do szkół. Wszyscy gapią się na niego. Niektórzy niezdarnie naśladują jego kołysanie
się i drwią z niego. Widać uśmiechnięte twarze.
Podchodzę bliżej. Rozmawiam z taksówkarzem. Jest z Rzeszowa. Mówi, że
obcy nic nie powiedział, jedynie pokazał kartkę z napisem: “Dębica, cmentarz
żydowski”. Teraz jestem pewien, że to chasyd amerykański, choć to nielogiczne, bo
mógłby równie dobrze pochodzić z Izraela. Wreszcie widzę, że mój chasyd kończy
modlitwę nad grobem swoich krewnych i błogosławi otaczające go stele. Potem
wykonuje zdjęcia przy pomocy małego aparatu: najpierw najważniejszego dla siebie
nagrobka, następnie kilku innych. Kolejność wykonywania zdjęć i wybór nagrobków
są dla mnie tajemnicą.
Chasyd podciąga spodnie i zbliża się coraz bardziej do samochodu bez przerwy
zerkając w moją stronę - jakby zaniepokojony, i przez cały czas robi zdjęcia
nagrobków. Wreszcie szybko otwiera drzwi taksówki, a ja będąc w odległości
rozumienia głosu zagaduję go. Chasyd jest zaciekawiony i przełamuje się. Mówi
trochę nerwowo, lecz rzeczowo. Ja jestem zdenerwowany jeszcze bardziej niż on.
Często muszę powtarzać niewyraźnie wypowiadane słowa. Mści się na mnie to, że
nie praktykuję rozmów po angielsku. Chasyda mogę teraz oglądać z bliska. Nie ma
więcej niż dwadzieścia dwa, trzy lata. Nosi okulary w drucianych oprawach. Moją
uwagę zwraca jego masywny nos z wielkimi porami skórnymi zaczopowanymi łojem,
na którym osiadły kropki brudu. Na jego brodzie i wąsach utworzyły się kropelki pary
wodnej, które błyszczą w porannym słońcu pod jego dolną wargą. Pod rozpiętym
płaszczem widzę elegancką kamizelkę atłasową i kutn tałes. Jest postawny i wysoki.
- Przepraszam bardzo! Mogę na słówko? Czy tu leży pańska rodzina?
- No, tak. Przyjechałem na groby mojej rodziny. Mój dziad był tu, w tym
    mieście, przed wojną rabinem.
- Jestem wstrząśnięty. Jest pan pierwszym, którego tu widzę, krewnym
      odwiedzającym swoich zmarłych. Myślałem, że nikt tu już nie przyjedzie. Wy
           macie słuszne prawo, by odwiedzać to miejsce. Nie mogę mówić...
- Czy jest pan Żydem z krwi?
- Nie, nie, jestem... wielbicielem kultury żydowskiej...
- Kim? Kim?
- Wielbicielem.
- A, tak, tak. Mieszka pan w tym mieście?
- Tak.
- W tym domu? - wskazuje na blok.
- Tak, w tym domu. Moje okno wychodzi akurat na nagrobek kogoś
  nazwiskiem Ascher Goldberg. Zna go pan?
- Nie. A czy był stary? W jakich latach żył?
- Urodził się w 1886. Tak jest napisane na nagrobku. Tu jest jeszcze
   nagrobek kohena z tym symbolem rąk - pokazuję.
- Chciałby pan cos zrobić dla tego miejsca?
- Tak, jeślibym potrafił. Bo ja nie mogę patrzeć, jak mieszkający tu ludzie i
      dzieci... - szukam słów.
- Biegają wkoło? Tak?
- Biegają wkoło, bawią się, sikają... One nie wiedzą, nawet dorośli, nikt im nie
        powiedział. Nagrobki leżą popękane, poniewierają się. Jako człowiek
              kulturalny nie mogę patrzeć...
- Co pan proponuje? Bramę wejściową z gwiazdą i ogrodzenie ozdobne? Czy
     coś...
- Proponuję wybudowanie tych rzeczy i jeszcze ściany płaczu z rozbitych
    nagrobków...
- Ściany płaczu?
- Jest zwyczaj w polskich miastach, gdzie znajdują się takie cmentarze, że
    buduje się tzw. ściany płaczu z połamanych nagrobków.
- Dobrze. Czy cały ten teren pusty, to też cmentarz? Aż po tamte drzewa?
- Tak, aż tam. To to wszystko, co widać.
- Może mi pan dać swój numer telefonu?
- Nie , nie mam, ale mogę dać adres...
- Adres? No, w porządku. - Piszę i podaję mu.
- Proszę.
- Czy pan pracuje, tzn. żeby zastać pana w domu. W jakich godzinach pan
   pracuje?
- Od szóstej do trzynastej.
- Aha. To może mi pan da telefon do pracy?
- Wolałbym nie.
- Rozumiem, wolałby pan nie... - Chasyd spogląda na zegarek.
- To dziękuję bardzo panu! Szalom!
- Szalom! - Odpowiada chasyd, choć obawiałem się, że nie odpowie.
Na chwilę podchodzi taksówkarz i mówi, że miałem rację, to Amerykanin, bo
gada po angielsku... Chasyd wsiada i po chwili odjeżdża.
Popołudniem tego samego dnia dowiaduję się od kolegi z pracy, że w Leżajsku
dzień wcześniej odbył się zjazd chasydów z okazji dwóchsetlecia urodzin cadyka
Weissbluma.
Ireneusz Socha
(Opowiadanie opublikowane po raz pierwszy w szóstym numerze artzine’u DRUT
kwiecień / maj 1987. Niniejsza poprawiona wersja została zredagowana w 1999.)

 

 http://www.dembitzer.pl/text?t=3


 

mesko
O mnie mesko

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura